Mój przyjaciel jest fantastycznym artystą. Zdobył tak wiele prestiżowych nagród w przeróżnych konkursach i wystąpił w tak wielu zacnych scenach, że ja chyba tyle razy gitary w dłoni nie trzymałem 🙂
Gdy wrócił do „łona” swojej rodzinnej miejscowości postanowił się trochę osadzić i złapać pracę muzyka na etacie Przyszedł czas pewnego rodzaju „snu muzycznego”. Nie wnikam, oczywiście, dlaczego postanowił wrócić. Ten sen polegał na zwykłej codzienności muzyka, który ćwiczy i liczy…. liczy na to, że jego praca zaowocuje chociaż kilkoma koncertami, bo przecież na ogół po to ćwiczymy, komponujemy, by tak się to wszystko odbywało… Cisza. Sen, a raczej jakieś uśpienie.
Zadzwoniłem ostatnio do niego i rozmawialiśmy jak zwykle głęboko na tematy, które dla kogoś mogłyby być po prostu normalne i nie warte jakiejkolwiek rozkminy duchowej, czy artystycznej (to też duchowa rzecz). Pochwalił mi się, że zadzwonił do niego menager pewnego znanego artysty z Polski i powiedział, ze ów artysta bardzo chciałby żeby został koncertmistrzem podczas trasy koncertowej, tzn: żeby zaaranżował smyki do utworów, przeprowadził z muzykami próby i wyruszył w trasę. Wiązało się to oczywiście z dużą sumą pieniędzy za jego pracę. A jakie perspektywy na przyszłość? Kto wie 😉 Powiedział mi także: „Przemo, u mnie ostatnio nic się nie działo. Szare dni muzyczne, ćwiczenia. Czułem się jak w jakimś śnie. UŚPIONY.
Co chcę Ci powiedzieć?
Gdy rozmawialiśmy powiedziałem mu, że ogromnie cieszę się jego szczęściem. Uwierz mi, że ja naprawdę się tym ucieszyłem. Nie poczułem krzty zazdrości. Przeciwnie, moje serce było całkowicie czyste i wdzięczne. Poczułem radość , że Pan Bóg mu tak pobłogosławił. Gdy skończyliśmy naszą rozmowę naraz doszły do mnie słowa psalmu 127