„Żegnaj świecie”
Dwa lata temu napisałem piosenkę pod powyższym tytułem. Nie wiedziałem, że przyjdzie tak napięty czas, w którym wyjdą zamysły serc ludzkich i utwór ten nabierze jeszcze większego znaczenia. Gdy pisałem słowa wcieliłem się w wyobraźni w nienarodzone dziecko, które żyje pod sercem swojej mamy i obserwuje świat, z którym niedługo się zetknie.
Utwór jest zestawieniem sprzeczności wynikających z funkcjonowania człowieka w świecie: ktoś kocha i jednocześnie rani, ktoś wierzy i boi się, ktoś słucha ale nie słyszy, patrzy ale nie widzi itd..
Największą sprzecznością, z którą styka się ten mały człowiek jest to, że ktoś żyje i nie pozwala żyć jemu. I tutaj mamy sedno przesłania.
Klip przedstawia bohatera panicznie biegnącego przez las, ciągle uciekającego przed czymś i szukającego kogoś, w ramionach kogo mógłby się schronić.
Jeśli możesz i wyobraźnia twoja pozwali, wejdź w tę opowieść z perspektywy niewinnego, bezbronnego dziecka, które ma w pełni ukształtowaną duszę, a więc odczuwa duchowy ból i posłuchaj tej piosenki raz jeszcze. Przyznam się, że ciągle dojrzewam do tego utworu odkrywając nowe aspekty wiary. Wiary, która umacnia się przez jasną i radykalną postawę w obronie nienarodzonego życia. Smucę się i raduje jednocześnie, że pomimo bestialstwa aborcji, Bóg tę duszę przygarnia do siebie mówiąc:
„Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu,
ta, która kocha syna swego łona?
A nawet, gdyby ona zapomniała,
Ja nie zapomnę o tobie.” (Iz 49,15)
Jak bardzo Bóg zaryzykował ofiarowując człowiekowi troskę o życie tak bezbronnej istoty? Niebywałe!
Świadectwo z naszego życia.
Ponad trzynaście lat temu dostaliśmy informację od lekarza prowadzącego ciąże mojej żony, że u naszego dziecka pojawiły się zmiany chorobowe. Jako że w pewnym sensie przekraczało to jego kompetencje skierował nas do lekarza od patologii ciąży. Ten z kolei po pierwsze wizycie wydał wyrok śmierci dla naszego dziecka mówiąc, że nie przeżyje weekendu. Był piątek, godzina 15.00. Kilka minut wcześniej słyszeliśmy podczas badań bicie serca naszego dziecka. Lekarz próbując nas uspokoić skierował moją żonę do szpitala na najbliższy poniedziałek celem przeprowadzenia badań, co zrobić żeby przy następnej ciąży uniknąć takich sytuacji. Byliśmy zdruzgotani. Dla nas było to tak bolesne, że aż ciężko to opisać. W milczeniu wracaliśmy do domu. Świat się zatrzymał i my też się zatrzymaliśmy pod krzyżem rozciągniętym u wejścia do kościoła w naszej Parafii. To była modlitwa łez, złości, niezrozumienia, milczenia, wewnętrznego krzyku, nadziei i resztek wiary, że „tylko Ty Panie”.
Pojawiliśmy się w szpitalu w poniedziałek. Dziecko, ku zaskoczeniu lekarza ciągle żyło. Zaczęły się badania, diagnozy, czekanie. Na drugi lub trzeci dzień pod moją nieobecność ów lekarz przenikliwie ciepłym i uprzejmym głosem zaproponował mojej żonie usunięcie dziecka jako najlepsze rozwiązanie problemu. Moja żona powiedziała, że absolutnie się na to nie zgadza. Dopiero niedawno dotarło do mnie, jakim ona była wtedy bohaterem. To było tak potężne uderzenie szatana, który wykorzystał moment mojej nieobecności, ciepłego głosu lekarza, ogromnego bólu i niepewności, które przeżywała moja żona, że gdyby nie Bóg…
Diagnozy przechodziły pomiędzy śmiercią, całkowitą niepełnosprawnością, po zespół Downa itd., oczywiście z przewagą beznadziejnego czekania, bo dziecko i tak raczej nie przeżyje. Pamiętam najbardziej chwile, w których rozmawialiśmy z naszym dzieckiem, gładziliśmy brzuch mojej żony pocieszając się nawzajem i tego małego smyka, że będzie wszystko dobrze, że wygramy to, że Bóg jest z nami, że… ale nasz uśmiech był niepewny, kąciki ust jakby się zatrzymały w punktach wiary-niewiary i tej podskórnej myśli, że „nie cieszcie się za bardzo, dzisiaj jest, jutro go nie będzie. I co, zawód?” To była walka o życie także w nas.
Dzisiaj Filip ma prawie 13 lat. Jest totalnie zdrowym, nad wyraz utalentowanym chłopcem. Spełnia swoje marzenia, biegnie po wszystko to, co Bóg zapisał w jego sercu. Jest naszym zwycięstwem i dowodem, jak modlitwa jest piękna i skuteczna.
Gdyby nie Bóg i Maryja, która jakby na Jego prośbę uczyła nas, a w szczególności moją kochaną żonę bycia mamą w tych najtrudniejszych momentach, to nie odsunęlibyśmy tego kamienia. Maryja też uciekała przed tymi, którzy chcieli zabić Jezusa. Józef był z nią. My też byliśmy i jesteśmy we wszystkim razem. Bóg dał nam nadzieję w beznadziei, miłość, gdzie jej brakowało, wiarę w morzu diabelskich podszeptów, rodzinę, która nas wspierała i kochanych przyjaciół, którzy płakali razem z nami. Ludzie ci maja te same wartości: wierzyć, żyć, kochać i nie zabraniać żyć innym. Nie wyobrażam sobie sytuacji, gdzie matka z dylematem dopuszczenia się aborcji otoczy się towarzystwem ludzi z piorunem w kieszeni.
Chciałbym w imieniu mojej żony i swoim prosić wszystkich o odwagę w obronie życia nienarodzonego. Nie bójcie się pokłócić z kimś, oberwać, być wyśmianym. Jest tyle perspektyw, z których można spojrzeć na ten temat: to z pozycji lekarzy, kobiet w ciąży, młodzieży, ludzi robiących karierę zawodową, biedy, bogactwa, wolności, strachu, choroby i wielu, wielu innych. Zaręczam cię, że każda perspektywa będzie miała swoje racje i niezbite argumenty przeciwko życiu. My chrześcijanie, dzieci Boga, powinniśmy mieć jedną i tylko jedną perspektywę: perspektywę Miłości, czyli samego Jezusa.
Podczas tego doświadczenia nauczyłem się rozmawiać z Bogiem, jak z Tatą: wprost, konkretnie, odważnie i w poczuciu, że jestem niesamowicie kochany. Pamiętam moment, gdy klęczałem zaryczany w kapliczce, „sprowadziłem” wtedy pierwszy raz Pana Boga z chmur, odległych przestrzeni i tronu nieba przed siebie i powiedziałem z tą dziecięcą zuchwałością: Tata, chcę żeby Filip żył i był zdrowy.
Kiedyś w niebie dowiem się, jaką wagę dla Boga, dla mnie, mojej żony i naszego dziecka miała ta prosta modlitwa. Już dziś, to wiemy na pewno, wraz z życiem naszego dziecka, życie otrzymaliśmy także my.